ejmgadatka
Komentarze: 0
Zapadał zmierzch, pierwsze muśnięcia fioletu barwiły niebo. Dym z nad
ogniska unosił się smugą ku zachodzącemu słońcu. Poświata rzucana przez
ogień oświetlała dwoje towarzyszy przy ognisku, ich cienie sięgały
widniejącej za nimi ściany lasu. Kobieta o rudych włosach dorzuciła do
ognia, zaś czarnooki mężczyzna omiótł okolicę uważnym wzrokiem w
poszukiwaniu intruzów. W ciszy słychać było jedynie pojedyncze trzaski
gałęzi, ginących pod chciwymi liźnięciami ognia. Uważny obserwator
dostrzegłby jednak, poruszenie w lesie. Ktoś podążał ku jezioru,
znajdującemu się tuż za ciemnym konturem lasu.
***
Ciężko opadłam na skałę, pochylającą się nad brzegiem jeziora.
Podparłam ręką brodę i wpatrzyłam się w ciemną taflę wody. Myśli snuły
się leniwie jedna z drugą. Czemu zaparłam się akurat na bycie
człowiekiem. Można to było rozegrać na tyle łatwiejszych sposobów, ale
ludzka forma jest wygodna. Nie przyciąga uwagi. Z drugiej strony
całkowite zaprzestanie używania dodatkowych zmysłów i zdolności, było
wysoką ceną. Teoretycznie powinnam być bezbronna. Prychnęłam na sam
pomysł i uśmiechnęłam się wrednie. Lata nabytej ostrożności,
wyczulonych do granic możliwości zmysłów i wyostrzonej intuicji ciężko,
tak po prostu, wyłączyć. I jeszcze ta dwójka, która została przy
ognisku. Westchnęłam. Nie mogłam, delikatnie mówiąc, się ich pozbyć.
Próbowałam ich oczywiście zniechęcić, nawet zgubić. Z niewiadomego
powodu uważali moje towarzystwo za interesujące. No i oczywiście w
grupie raźniej, bezpiecznej. Zachichotałam. Przy mnie, bezpieczniej.
Kolejny chichot, który tym razem przerodził się w wybuch śmiechu.
Całkiem głośny. Ironia sytuacji zawsze przemawiała do mojego poczucia
humoru najmocniej. A śmiać mogłam się do woli, w okolicy, nie było ani
śladu żywej istoty, inteligentnej. Skąd wiedziałam. Wyczułam. To znaczy
poza wspomnianą parą upierdliwych, namolnych... Skrzywiłam się, dalsze
męczenie tematu raczej nie poprawi mi humoru. Ale tak ciężko było
skupić się na czymś innym. Do momentu przybycia do Likawii cała
wycieczka przebiegała bez większych kłopotów... Kolejne westchnienie.
Znowu to samo, skupmy się na czymś innym. Do Oazy już niedaleko, kilka
dni. Trzy, a może dwa, jeśli postoje będą krótkie. Ciekawe co tam się
dzieje od ostatniej wizyty minęło już.. Postukałam się palcem w brodę.
... cztery, czy pięć lat. Trochę czasu. Ciekawe jak Jaśni żyją z
ludźmi. Elfy, z reguły kiepsko dogadywały się z istotami żyjącymi
krócej, a w ograniczonej przestrzeni, pod stałym napięciem. Kto wie
jakie fascynujące wypadki mogły mieć tam miejsce... Głośny ryk
bezlitośnie wdarł się w moje rozmyślania. Zamrugałam zdumiona. Nic nie
powinno było przerwać mojej ... nazwijmy to zadumy, przecież w okolicy
nic nie ... Kolejny ryk rozwiał wątpliwości. Moje zmysły się nie
myliły. Na obszarze, który zbadałam, całkiem sporym dodajmy. Nie było
żadnych niespodzianek. To znaczy na ziemi, ale w powietrzu ... To była
już całkiem inna para butów, która właśnie postanowiła zakłócić mój
spokój. Na swoje nieszczęście. Smoki, czy raczej smok niewątpliwie z
jeźdźcem na karku. Pozostawało pytanie, czy to mag, czy to Usher. Z
ciężkim westchnieniem podniosłam się do góry i wyprostowałam.
Następnie, wolnym krokiem skierowałam się ku ognisku. Zaraz się
przekonamy.
***
Ajera przypadła do ziemi i przetoczyła się w prawo, unikając trafienia
strumieniem ognia, który lądujący smok wypuścił natychmiast po
zlokalizowaniu potencjalnego celu. Celi poprawiła się w myślach. Nie
miała czasu nawet rozejrzeć się za Ruanem, gdy towarzyszący smokowi
jeździec wystrzelił w jej stronę błyskawicę. Zauważyła ją o sekundę za
późno, zdążyła się odepchnąć, ale nie całkowicie uniknąć skutków
wyładowania. W efekcie poturlała się w prawo o kolejne metry.
W głowie jej wirowało, a jaskrawy błysk oślepił ją na moment. Poczuła
uderzenie kolejnej błyskawicy, ta trafiła w postawioną tarcze ochronną.
Jej stara nauczycielka jak zwykle miała rację. Uczyła ją uaktywniać
ochronę w każdych warunkach, aż do całkowitego wyczerpania, gdy już
słaniała się na nogach. Uśmiechnęła się kwaśno, próbując się podnieść.
A i wtedy nie pozwalała odpocząć, dopiero utrata przytomności ze
zmęczenia kończyła ćwiczenie. Zachwiała się, gdy kolejne wyładowania
trafiły w osłonę.
Gdy poczuła, ze pewnie stoi na nogach poszukała wzrokiem atakującego,
wbijając wzrok w miejsce, skąd nadeszła ostatnia błyskawica. Zaklęła,
otaczająca ją ciemność nie pozwalała skutecznie zlokalizować
przeciwnika. W dodatku, przed oczami wciąż latały jej mroczki, skutek
rozbłysku błyskawicy. Ognisko dawało zdecydowanie za mało światła na
niewielkim obszarze. Mrugnęła i przełączyła wzrok na uwzględnianie
energii magicznej.
Przed nią było pusto. Z tyłu, musi być za nią. Nie zdążyła się obrócić,
gdy na tarczy wybuchła kula ognia. Ochrona wytrzymała, ale eksplozja
ponownie powaliła ją na kolana. Żałosne – usłyszała, podniosła głowę i
spojrzała przed siebie. Postać, jarząca się od energii magicznej,
zbliżała się do niej wolnym krokiem. Legendarną Ajerę tak łatwo powalić
– głos był zdecydowanie męski. Kto? – nie próbowała nawet podnosić się
z ziemi, czasem warto udać słabszą, a nuż przeciwnik da się nabrać -
Kim jesteś?
Ach! Bardzo ciekawska jesteś, jak na kogoś w tak, .. niezręcznej sytuacji – wybieg najwyraźniej się udał. Mój Pan będzie zadowolony, gdy
dostarczę was do niego. Czarodziejka i smok, apetyczna kombinacja –
kontynuował ociekający samozadowoleniem głos – choć nie wiem po co mu
takie słabiszcze – teraz słychać w nim było niesmak.
Pan, zatem komuś podlega, znaczy, że to nie Usher. Nie słyszała się
jeszcze o Usherze, który podporządkowałby się komuś innemu.
Najprawdopodobniej mag – człowiek, silny ale na pewno słabszy od niej.
Chyba, że jego Pan go wspiera w jakiś sposób. Dobór słów wskazywał, że
jest pewny wygranej, czyli Ruan też nie radził sobie za dobrze.
Do kurwy nędzy! – zaklęła z uczuciem, gdyby była w pełni sił nie był by
w stanie nawet jej podskoczyć, ale rana odniesiona podczas ataku na
karawanę jeszcze się nie zagoiła. Z drugiej strony siła to nie wszystko
może zdoła go przechytrzyć. A gdyby tak ...
***
Gwałtowne uderzenie o ziemię wypchnęło z jego płuc powietrze. Zdołał
się Przekształcić, ale tempo w jakim musiał dokonać transformacji
pochłonęło większą część jego sił. W dodatku nie całkiem wydobrzał po
ostatnich wydarzeniach. Ale i tak nie do pomyślenia, żeby byle
niedorostek wdeptywał go w ziemię.
Wyciągnął szyję i ugryzł, przygniatającego go przeciwnika we wrażliwe
mięśnie, tuż pod skrzydłem. Z rykiem bólu młodszy smok odskoczył od
niego. Niezbyt daleko. Wylądował z poślizgiem i rzucił mu kose
spojrzenie Atak był celny, bo prawe skrzydło opadało bezwładnie.
Wyszczerzył się w duszy, i to by było na tyle jeśli chodzi o latanie.
Ten młodzik musi się jeszcze dużo nauczyć o walkę w zwarciu.
Niezależnie od wieku szybko doszedł do siebie i postanowił zaatakować
stosując najprostszą taktykę świata, na taran. Zapomniał, że
nieprzyjaciel nie ma unieruchomionych skrzydeł. No cóż przy takich
zagrywkach najlepiej zejść z drogi, pomyślał, i chichocząc do siebie,
wzbił się w powietrze. Trzask łamanych drzew był naprawdę głośny. No
cóż droga hamowania jest zwykle długa, a że znajdowali się blisko
lasu...
***
Wynurzyłam się z lasu i obrzuciłam pole walki uważnym spojrzeniem.
Przeciętny człowiek nic by nie dostrzegł w zalegających ciemnościach,
ale dla mnie było jasno jak w dzień. Nie opodal spora część lasu
została, hmm, stratowana. Jeden ze smoków posuwał się powoli z
podkuloną przednią łapą. Chwila moment, jeden ze smoków! Przyjrzałam
się uważnie sprawdzając czy wzrok mnie nie myli. Nie, smoki były dwa,
podobnie jak dwoje ludzi.
Żaden z pary walczących magów nie wyglądał jak Ruan, co oznaczało że on
jest jedną z bestii. Z resztą w przypadku smoków sytuacja wyglądała na
dość klarowną. Ranna łapa i skrzydło poważnie ograniczały możliwość
wygranej dla jednej ze stron. Poza tym interwencja w tym przypadku
zmuszałaby mnie do porzucenia kamuflażu. Co więcej Ajera wyraźnie
przegrywała i no cóż była bliżej.
Schyliłam się i wyciągnęłam sztylet z buta. Takie małe sympatyczne
maleństwo, bardzo użyteczne i poręczne, zapewniające wysoką
śmiertelność. Zdecydowanym krokiem zaszłam od tyłu wrogiego
czarodzieja. Trudno oglądać się za siebie rzucając skomplikowany czar.
Ajera mnie dostrzegła, zdaje się że chciała mi nawet coś powiedzieć.
Zauważyłam jak otwiera usta, choć może miała zamiar wypowiedzieć
inkantację. Zamach i zdecydowany ruch nadgarstka, gdy wypuściłam ostrze
z ręki, zmienił znacząco tor przyszłych wydarzeń. Mag drgnął, gdy
sztylet wbił się w jego plecy. Zachwiał się, zacharczał i dramatycznie
osunął się na ziemię.
W tym samym momencie unoszący się smok przypuścił atak na rannego
wroga. Zanurkował w powietrzu i z głośnym chrupnięciem wylądował na
kręgosłupie przeciwnika. Kolejna iskra życia zgasła. Miałam nadzieję,
że to nie był Ruan.
Wkrótce mogłam się upewnić, bo kontury żywego smoka zamigotały i
rozmyły się. Po chwili na truchle siedział zmęczony człowiek,
zdecydowanie znajomo wyglądający.
Ajera tymczasem stała zdezorientowana. Nie wiedziała, czy biec do
zwycięskiego towarzysza, czy też do niespodziewanego wybawcy.
Rozwiązałam jej dylemat, podchodząc do Ruana. Po krótkiej chwili i ona
się zbliżyła, zdecydowanym krokiem.
Czarodziejka i smok. Wygląda na to, że nikt tu nie jest tym za kogo się
podaje – mój głos zabrzmiał dosyć złowieszczo. Nie zagrażamy ci w żaden
sposób – powiedział smok znużony głosem – postanowiliśmy ci
towarzyszyć, ponieważ uważaliśmy że dzięki temu będziesz
bezpieczniejsza. Nie przypuszczaliśmy, że ktoś nas wytropi.
Osłupiałam, martwili się o mnie. O mnie. Moje przebranie musiało być
lepsze niż przypuszczałam. Mnie bardziej interesuje sposób w jaki
zginął mój przeciwnik – Ajera postanowiła dołączyć do konwersacji,
Wyciągnęła rękę, na otwartej dłoni leżał zakrwawiony sztylet, Ponownie
udało im się mnie zaskoczyć, nie zauważyłam kiedy go zabrała. Co to
jest? – pytanie wydawało się wisieć w powietrzu – przyjrzałam się mu
wygląda jak normalna niemagiczna broń, a jednak zdołał się przebić
przez tarczę tamtego ... – przygryzła wargę.
Wzruszyłam ramionami. To raczej nie kwestia zaklęcia, a sposobu
wykonania i materiału, z którego powstała ta broń. Nim zdołała
zareagować, zabrałam sztylet, wytarłam go o szmatkę, wyjętą z torby.
Zapomniałam go odzyskać, z prostego powodu siła przyzwyczajeń jest
duża. Stanem normalnym dla mnie był samoczynny powrót broni do ręki lub
przypisanego jej schowka, spowodowany jednym z stale utrzymywanych
zaklęć.
I... – Ruan spojrzał na mnie znacząco, zdaje się, że oczekiwał dalszego
ciągu wyjaśnień. Ja jednak nie należałam do osób, które zdradzają swoje
sekrety, udałam że nie zrozumiałam aluzji. Generalnie oboje patrzyli na
mnie dość zdziwiony wzrokiem, jakby nigdy nie spodziewali się, że
mogłabym ich zaskoczyć. Nie wiem jak wy, ale ja chciałabym odpocząć
przed ponownym ruszeniem w drogę. Spojrzałam przy tym wymownie na
ognisko, które jakimś cudem przetrwało całe zamieszanie, w stanie z
grubsza nienaruszonym. Co prawda posłanie, które przygotowałam sobie
wcześniej, z gałęzi nie miało tyle szczęścia, ale na bezrybiu i rak
ryba. Ponadto dysponowałam zapasowymi okryciami, a noc nie była zbyt
zimna. W końcu, wciąż trwało lato.
***
Ruan patrzył jak ich, tak zwana towarzyszka podróży, idzie w kierunku
ogniska. Nie wyglądała na zbyt zmęczoną. Odniósł wrażenie, że chciała
raczej uniknąć kolejnych pytań. Zatroskany spojrzał na Ajerę, która
odpowiedziała mu ponurym spojrzeniem.
Zdaje się, że mamy kłopot – powiedziała – nasze przebrania diabli
wzięli, a w dodatku ta niewiadoma.. Wskazała podbródkiem w kierunku
ogniska. Po czym wdrapała się na trupa. W tym nastroju było jej
obojętne na czym siedzi, a pokonany wróg wydawał się całkiem
atrakcyjnym obiektem.
Przez chwilę siedzieli obok siebie i wpatrywali się w sylwetkę
dziewczyny, która właśnie mocowała się z zamknięciem torby. Co o niej
sądzisz? – Ruan pierwszy przerwał panującą ciszę. Do tej pory wydawało
się, że to zwykła przedstawicielka rasy ludzkiej, obdarzona nieco ponad
przeciętną zdolnością do walki. W sumie, wciąż nie sprawiała wrażenia
kogoś niezwykłego. W krótkim starciu z magiem wykazała się tylko
niezłym refleksem i lepszą niż przeciętna zdolnością do widzenia w
nocy. Pozostawała jeszcze oczywiście sprawa czarodziejsko niemagicznej
broni i sposób w jaki zareagowała na to, że jej kompani są istotami,
cóż, niebezpiecznymi. Ale i tak nie było tego wiele.
Nie mam pojęcia, co o niej myśleć – Ajera zdecydowała się wreszcie
wydobyć z siebie głos – Mamy natomiast problem. Pojedynczy Dług jeszcze
można zignorować, ale podwójny... Mówiąc to unikała jego wzroku. Smok
się skrzywił, jego partnerka miała rację. Riena uratowała im życie, już
dwukrotnie, bez osiągania żadnych korzyści dla siebie. Wspólna podróż
miała być próbą spłaty długu, a wyszło całkiem na opak, Przypomniał
sobie dzień, w którym ją poznali. Wciąż było mu głupio na to
wspomnienie. Żeby smok się tak załatwił...
***
Właśnie wspinałam się po stromym zboczu wzgórza, gdy poczułam
drgnięcie. Gdzieś na skraju mojej świadomość, coś przyciągnęło moją
uwagę. Zatrzymałam się z westchnięciem i sięgnęłam zmysłami w tym
kierunku. Jakiś kwadrans marszu ode mnie znajdowała się co najmniej
jedna istota ludzka, w pewnej oddali od niej wyczułam jeszcze jedną
iskrę życia. Nie mogłam jednak dokładnie określić jej położenia. Była
dość migotliwa i niewyraźna. Nie musiałam się tym przejmować, to nie
była moja sprawa. Nie wiedziałam, kto się tam znajduje i czy jest w
niebezpieczeństwie. Jednak moje uśpione zmysły automatycznie zbadały,
przeanalizowały i zarejestrowały ten drobiazg, podświadomość uznała, że
jest intrygujący. Nigdy nie lekceważyłam swojej intuicji i byłam bardzo
ciekawska.
Nowoobrany kierunek wiązał się z zejściem ze zbocza, z westchnieniem
zaczęłam powoli się zsuwać. Nawet trochę pomamrotałam na swoją głupią
dociekliwość, ponieważ znajdowałam się w połowie wysokiego zbocza. Gdy
bezpiecznie dotarłam do płaskiej powierzchni z pewnym żalem obejrzałam
się za siebie, na szczycie wzgórza znajdowała się kamienna droga, która
znacznie szybciej pozwoliłaby mi dotrzeć do Aerbii. Porzucenie tej
drogi oznaczało zwłokę. Wzruszyłam ramionami, skoro już zdecydowałam
się odgrywać tę farsę, równie dobrze mogłam nieco urozmaicić monotonię
podróży.
Szybki marsz sprawił, że dotarcie do celu zajęło mi nawet nieco mniej
czasu niż przewidywałam. Gdy znalazłam się na miejscu, pierwsze co
zobaczyłam to szeroka na kilkanaście stóp przepaść, ziejąca w ziemi.
Rzut oka upewnił mnie, że jest co najmniej równie głęboka. Poszukiwaną
przeze mnie osobą okazał się wysoka, dość młoda rudowłosa dziewczyna.
Niebezpiecznie pochylała się nad przepaścią, najwyraźniej wpatrując się
w coś znajdującego się na jej dnie. Przez chwilę bawiłam się myślą o
podkradnięciu się do niej oraz zaskoczeniu. Z żalem porzuciłam to
pociągające rozwiązanie, jak nic ze strachu zleciałaby w przepaść.
Tak, więc podążyłam w jej kierunku czyniąc stosowny hałas, aby zdążyła
mnie usłyszeć i dostrzec. Była dość mocno zaaferowana, więc zauważyła
moja obecność dopiero, gdy dotarłam do urwiska i poszukałam wzorkiem
źródła jej zmartwienia. Przyczyna była młodym, przystojnym, i to jak,
czarnowłosym mężczyzną, który bezwładnie spoczywał na półce skalnej,
znajdującej się gdzieś w połowie głębokości rozpadliny. Z jego skroni
sączyła się krew, a ręka była zgięta nienaturalnym kątem. Oczywiście
był nieprzytomny, jakżeby inaczej, nie mam nic innego do roboty niż
ratowanie życia innych ludzi. Ta i inne zgryźliwe myśli krążyły mi po
głowie, gdy zastanawiałam się czy intuicja po raz pierwszy mnie nie
zawiodła. Bo cóż niezwykłego mogło być w tej dwójce młodych szczeniaków.
Zamyślona nie od razu zauważyłam, że zaskoczona moim niespodziewanym
pojawieniem dziewoja już otrząsnęła się ze zadziwienia i coś do mnie
mówi. ...tak, więc byłabym wdzięczna za pomoc – patrząc na mnie
zdecydowanym wzrokiem. Tym razem to ja byłam zdumiona. Nieznajoma nie
była przestraszona, ani zdenerwowana moim widokiem. Co oznaczało, że
albo uważa mnie za niegroźną, czego nie mogła być pewna. Albo sama jest
na tyle potężna, abym nie stanowiła dla niej niebezpieczeństwa. Co
więcej była przekonana, że udzielę jej pomocy, jeśli nie z własnej woli
to najwyraźniej zostanę do tego zmuszona. A to już było bardzo
interesujące.
Przepraszam – powiedziałam – obawiam się, że nie dosłyszałam co mówiłaś
czy mogłabyś powtórzyć. Zniecierpliwiona potrząsnęła głową -
wyjaśniałam właśnie, że mój towarzysz się przewrócił i spadł z urwiska
– przy tej nieprawdopodobnej sugestii lekko się zająknęła. Przewrócił i
spadł – uniosłam brwi markując zdumienie – musi być albo bardzo
niezdarny albo nieuważny albo po prostu głupi. Zaczerwieniła się i
unikając mojego wzroku, kontynuowała – nie czas teraz to roztrząsać,
jak zdołałaś zauważyć jest ranny i nieprzytomny. Pomożesz? Spojrzała na
mnie wzrokiem ranionej sarny. Z marnym skutkiem, nie dość, że byłam na
niego uodporniona, lata praktyki, to w dodatku była to raczej kiepska
imitacja.
Westchnęłam. Znowu. Moje wścibstwo, kiedyś mnie zgubi. Co, więc mam
robić? – zapytałam nieznajomą. Była ode mnie wyższa, więc musiałam
podnieść głowę, aby spojrzeć jej w oczy. Zatkało ją. Ja.. nie wiem,
miałam nadzieję, ze masz może linę lub długi sznur, który umożliwiłby
dostanie się na półkę skalną. Popatrzyłam na nią z politowaniem – jaki
idiota nosiłby w podręcznej torbie ciężki zwój liny. No chyba, że
planuje skakać w przepaść. Rzuciła mi urażone spojrzenie, które
spłynęło po mnie jak woda po kaczce. Rozejrzałam się, zauważyłam jej
torby, oraz najwyraźniej te należące do jej towarzysza. Wskazałam ręką
– jeśli poświęcimy część ubrań i okryć, będzie można z kawałków
materiału o odpowiedniej wielkości upleść jakąś atrapę liny.
Zostałam uraczona kolejnym wyrazistym spojrzeniem, tym razem z
kategorii, dlaczego JA o tym nie pomyślałam. Ze względu na brak innych
pomysłów, przystąpiłyśmy do produkcji potencjalnej drogi ratunku. Kilka
koców i większą część moich zapasowych ubrań później, krytycznym
wzrokiem przyglądałam się końcowemu rezultatowi naszej pracy. Długość
była, aż nadto wystarczająca, jedynym znakiem zapytania było czy
utrzyma podwójny ciężar, ratującego i nieprzytomnego balastu. Z resztą,
tego aspektu rozwiązania problemu wciąż nie potrafiłam sobie wyobrazić.
Podczas pracy, dokonałyśmy wzajemnej prezentacji oraz zaplanowałyśmy
dalszą część, tej tak zwanej akcji ratunkowej.
Moja nowa znajoma miała na imię Ajera, była wieśniaczką. Taaak, na
pewno w to uwierzę. Wraz z bratem, Ruan zdaje się było mu na imię,
udawali się na targ do pobliskiego miasta. Litościwym milczeniem
pominęłam takie drobiazgi, jak co robi z dala od dobrej drogi i
zupełnie nie pasujące od historyjki odzienie. Tak, zdecydowanie coś się
kroiło. Zbyt dużo luźnych spostrzeżeń, niepasujących do siebie
fragmentów rzeczywistości, aby wyglądali na parę zwykłych dzieciaków.
Ciekawe, kim są naprawdę? Przez moment korciło mnie, żeby sprawdzić.
Niestety musiałam zrezygnować z tego pomysłu za wiele miałam do
stracenia, aby dla takiego drobiazgu porzucać staranny kamuflaż
Na temat sposobu wydobycia rannego z rozpadliny stoczyłyśmy długą i
burzliwą dyskusję. W ostateczności zapadła decyzja, że Ajera opuści się
po linie na półkę skalną, stanowczo odmówiłam pomocy w tej części
akcji. Usztywni złamaną rękę brata oraz opatrzy prowizorycznie jego
rany. Następnie obwiąże go liną i poczeka, aż wciągnę go na górę i
spuszczę jej ponownie linę. W całym planie zbyt wiele było ryzykownych
elementów, a czasu było coraz mniej. Niedaleko stojące o brzegu urwiska
drzewo posłużyło za bloczek, inaczej nigdy nie powinnam być w stanie
podciągnąć takiego ciężaru, jakim był ten nieprzytomny młody człowiek.
Mimo ograniczeń, wciąż byłam oczywiście silniejsza niż przeciętny
człowiek, ale nie miałam zamiaru się tym chwalić.
Cały proces o dziwo przebiegł zgodnie z planem i bez większych
zakłóceń, czy wypadków. Niestety kondycja uratowanego była gorsza niż
wyglądało na pierwszy rzut oka. Oprócz załamanej ręki i rozbitej głowy,
nie licząc naturalnie pomniejszych skaleczeń i zadrapań, miał przebite
płuco. Podczas upadku wylądował na długim, wystającym, dość wąskim
kamieniu, który wbił się wystarczająco głęboko, aby poważnie je
uszkodzić. Dopóki leżał bez ruchu jego stan był względnie stabilny,
gdyż skała zachowała się jak czop. Jednak podniesienie spowodowało
gwałtowny upływ krwi, który cięzko było zatrzymać do końca. Transport w
górę na linie jeszcze pogorszył sytuację. Nie mogłam pojąć jakim cudem
ten człowiek wciąż jeszcze żyje. Jednak mimo, śmiertelnych ran wciąż
tliła się w nim iskra życia.
Zajęłam się rannym, ponieważ przedstawiłam się jako wędrowna zielarka,
ergo mam doświadczenie, czyli istniała nadzieja, że coś zdołam pomóc.
Opatrując obrażenia, stwierdziłam nawet ze zdumieniem, że zaczynały się
goić. Ajera w tym czasie przygotowała obozowisko, rozpaliła ogień i
zaczęła przyrządzać posiłek. Miałam nadzieję, że będzie jadalny.
Niedługo później siedząc przy trzaskającym płomieniu, wraziłam swoje
wątpliwości co do wyzdrowienia jej krewnego – jest poważnie ranny,
stracił dużo krwi. Ile czasu właściwie leżał na tej skalnej półce? Jej
odpowiedź był niechętna – Nie wiem dokładnie, kilka godzin
prawdopodobnie – powiedziała wpatrując się w ogień. Oparła brodę o
kolana i jeszcze ciaśniej splotła ręce. Pojawiłaś się w ostatniej
chwili, inaczej musiałabym .. – przerwała i już nie podjęła tematu.
Reszta nocy minęła spokojnie, trzymałyśmy wartę na zmianę, ale okolica
była pusta i wątpliwe było, że coś nam zagrozi. Gdy rano podeszłam
zmienić opatrunek, zauważyłam niepokojące oznaki. Ranny oddychał
chrapliwiej, tętno także było szybsze. Po odkryciu rany okazało się, że
wdało się zakażenie. Skóra wokół niej była zaczerwieniona i
podpuchnięta. Ajera podeszła do brata, widząc moją zaniepokojona minę.
Czy coś nie tak? – zapytała niepewnym tonem – Jak on się ... –
zamilkła, gdy jej spojrzenie padło na ranę. Przygryzła wargę, nawet ona
widząc żółtozieloną ropę wypływającą z rany i pot perlący się na
skórze, potrafiła wyciągnąć odpowiednie wnioski. Jak bardzo z nim źle?
Przeżyje?
Ludzie to zabawne stworzenia. Nawet widząc nieuniknione, wciąż mają
nadzieję. Żądają od innych zapewnienia, że się mylą i wszystko będzie
dobrze. Popatrzyłam na nią w zmyśleniu – Nie wiem. – mówiłam to
szczerze – w tej chwili gwarancję wyzdrowienia mógłby dać tylko,
uzdrowiciel i to nadzwyczaj kompetentny. Ja w zasadzie nie mogę nic
zrobić.. – znowu się zadumałam. Kompletnie nic – w jej głosie pojawiły
się władcze nutki, a wzrok patrzył badawczo jakby mogła zajrzeć w moje
myśli. Nie jestem cudotwórcą – stanowczo odparłam. Prawie skłamałam,
ale tylko prawie. Niewiele mnie od tego dzieliło, ale ja nigdy nie
kłamię. Nie potrafię ocenić jego szans. Wczoraj wciąż żył, mimo tak
poważnych obrażeń, przeciętny człowiek już dawno by umarł. Tym razem to
ja spojrzałam na nią z uwagą. Teraz z kolei moja rozmówczyni zrobiła
się nagle mocno nieśmiała.
Wbijając wzrok w punkt położony, gdzieś ponad moją głową powiedziała z
ociąganiem – Ruan nie jest zwykłym człowiekiem. Nie drążyłam tematu – W
takim wypadku może jest pewien sposób. Istnieje wywar, który może
oczyścić i wspomóc jego organizm, ale równie dobrze przyczynić się do
jego śmierci. Sama nie mogę podjąć takiej decyzji. Jesteś pewna – w tej
chwili dosłownie wpiła się we mnie oczami, nawet gdybym chciała nie
zdołałabym odwrócić wzroku. Przynajmniej w teorii, gdybym tak ... Stop.
Żadnych głupich pomysłów. Swoją drogą sytuacja robi się coraz bardziej
intrygująca.
Nie ma żadnego innego wyjścia – w tej chwili wyglądała groźniej niż
niejeden mężczyzna. Żadnego kręcenia czy oszukiwania, bo nie ujdziesz
żyw. To jest jedyny sposób w jaki mogę ci pomóc w tej chwili –
zaakcentowałam ostatnie wyrazy, byłam równie kategoryczna. Widząc, że
nie zmienię zdania odwróciła wzrok i dodała – jeśli to jego jedyna
nadzieja...
***
Tamtych wydarzeń, po upadku, nie pamiętał wcale. Najwcześniejsze
wspomnienie to niesamowity ból, spowodowany jak mu wyjaśniła Ajera
naparrm, który w niego wmuszono. Na całe szczęście pomógł, wymagał co
prawda zebrania jakiś dziwnych składników, ale w końcu udało się go
przygotować. Odzyskał przytomność kilka godzin później, do pełnego
wyzdrowienia wciąż była daleka droga. Kolejnych dni nie pamiętał zbyt
dobrze. Większość czasu spędzał w półśnie, aby zregenerować ciało i
siły.
Ta znachorka, jak w tamtym czasie lubiła ją określać Ajera odeszła dwa
dni później, twierdząc, że jej się śpieszy i nie może dłużej zostać. W
normalnych warunkach mało kto był w stanie dyskutować z Ajerą, ale
wtedy była zbyt zaabsorbowana jego obrażeniami by uważnie słuchać co
mówiła zielarka. Zaś tamta wykorzystawszy sytuację kilka razy
wspomniała – Ach, już tak późno i któregoś ranka po prostu zniknęła.
Odkrywszy jej nieobecność jego partnerka mogła z łatwością ją dogonić,
pod warunkiem, że zostawiła by rannego towarzysza na pastwę losu. Takie
rozwiązanie niestety nie wchodziło w grę. Pozwoliła się, więc oddalić
Rienie bez przeszkód wierząc, że jeszcze się spotkają i wiele się nie
pomyliła. Ponowne spotkanie nastąpiło wiele miesięcy później, w
najmniej spodziewanych okolicznościach.
Przez całą podróż konsekwentnie nie używali magii w obawie, że ktoś
będzie w stanie ich wytropić. Niewiele więcej byli w stanie zrobić, aby
uniknąć służenia Usherom. Na samą myśl o tych bestiach.. – zachciało mu
się nagle śmiać z porównania. Bestie to przy nich łagodne baranki.
Nikt nie wiedział kim dokładnie byli.., są poprawił się, Usherowie.
Wysocy, urodziwi, niesamowicie silni i potężni zarówno fizycznie, jak
magicznie. Wydawało się, że dysponowali wręcz nieograniczonym
potencjałem. Niestety z charakteru już nie byli tak doskonali. Uważali,
że cały świat należy do nich, mają prawo nim rządzić i ustanawiać swoje
prawa. Potrafili zmusić każdego, aby wykonywał ich rozkazy. Nie było
wiadomo dokładnie jak to robią, niemniej byli w stanie uczynić z innych
istot swoje Sługi. Kolejnym uroczym aspektem ich osobowości była wręcz
mordercza niechęć do innych członków własnej rasy. Jako narzędzi do
wojen między sobą używali tych, którzy im podlegali.
Wielu próbowało się im przeciwstawiać, nikomu się nie udało. Jedynym
wyjściem było ukrycie się. Zarówno on, jak i Ajera byliby cennymi
nabytkami jako Słudzy. Wędrowali, więc po całym kontynencie starając
się pozostać w cieniu rzucanym przez zwykłych ludzi.
Najbliżej złamania narzuconego ograniczenia było właśnie przy
rozpadlinie. Ajera powstrzymywała się tylko dlatego że nie była pewna
rezultatu. Gdyby miała pewność, że dzięki magii zdoła mu pomóc, nie
wahałaby się ani chwili. W przypadku jednak każde wyjście było
niewłaściwe, użycie magii mogło ich zdradzić, a zaniechanie mogło go
kosztować życie – klasyczny pat. Gdyby Riena się wtedy nie
pojawiła...Roześmiał się na wspomnienie miny Ajery, gdy ta opowiadała
mu o spotkaniu z zielarką. Wyobraź sobie, że udawałam przed nią
kompletną idiotkę... Pamięć o tym zdarzeniu przyciągnęła jego myśli z
powrotem do aktualnego problemu.
***
W Likawii przyłączyli się do karawany zdążającej w kierunku Gór
Zaporowych, odkąd pojawili się Usherowie czasy były bardzo niespokojne.
jakby na potwierdzenie tego, trzy dni po wyruszeniu karawan została
napadnięta przez sporą bandę rozbójników. Atakujących wprawdzie
pokonano, ale wiele osób poniosło poważne rany. Rozbito obozowisko, aby
opatrzyć rannych. Z upływem dnia stan wielu rannych się pogorszył, zaś
w nocy zmarły trzy osoby.
Następnego ranka w obozie panowała ponura atmosfera, widok samotnego
wędrowca, który pojawił się w południe na drodze nikogo nie ucieszył.
Ruan jako jeden z lżej rannych trzymał wartę, dzięki swoim smoczym
oczom pierwszy zobaczył przybysza. Zdumiał się, postać wyglądał
znajomo. Zanim dotarła do obozu, zdołał skojarzyć już z kim będzie miał
przyjemność. Znachorka miała zdolność do pojawiania się w odpowiednich
momentach.
Wyraz jej oczu, gdy stanęli twarzą w twarz świadczył, że ona też go
rozpoznała. Nie była zachwycona tym faktem. Gdy dowiedziała się co się
dzieje w obozie, jej mina wyglądała na jeszcze bardziej zniesmaczoną.
Znowu ugrzęznę opiekując się innymi – w jej głosie słychać było ogromną
niechęć. Ruan ledwo powstrzymał się, aby nie powiedzieć jej czegoś
niegrzecznego i mało przyjemnego. Każdy, kto miał odpowiednie
umiejętności, miał obowiązek pomagać innym, taki był przyjęty zwyczaj.
Mimo wyraźnej antypatii oraz mamrotania podczas wypełniania obowiązków,
Riena pomogła poszkodowanym członkom karawany. Z jej torby wyłaniały
się coraz to nowsze medykamenty i specyfiki, niektóre wydawały się mieć
wręcz cudowne działanie. Nikt nie miał wątpliwości, że bez jej pomocy
starty poniesione w zasadzce byłyby zdecydowanie większe. Opatrzyła
także lekkie otarcia Ruana i dość poważną, choć nie zagrażającą życiu,
ranę Ajery.
Większość ludzi byłą jej wdzięczna, zastanawiano się nawet nad jakaś
nagrodą, ale nic nie zdążyło z tego wyniknąć. Któregoś ranka okazało
się, że zielarka po prostu zniknęła. Jednak tym razem smok oraz jego
towarzyszka nie odpuścili, i podążyli za zbiegiem. Po zbadaniu śladów
pozostawionych przez znachorkę udało się określić, że opuściła
obozowisko niedługo przed świtem, podążała w kierunku gór.
Dogonili ją po dwóch dniach, i od tamtej pory podróżowali w trójkę.
Mimo licznych prób zielarki mających na celu porzucenie narzuconego jej
towarzystwa. Nie, żeby słabo się starała, niektóre były nawet dość
wyrafinowane, włączając w to próbę uśpienia środkiem nasennym dodanym
do kolacji. Gdyby nie wyczulone zmysły smoka pewnie by się udało.
***
Uparcie jej towarzyszyli licząc na możliwość spłaty honorowego długu za
uratowanie życia Ruana, a teraz i Ajera była obciążona. Głośne
chrząknięcie jego towarzyszki przerwało te niewesołe rozmyślania. Ruan
spojrzał na twarz swojej partnerki, determinacja widoczna na jej twarzy
oznaczała, że podjęła już decyzję.
Jedynym rozsądnym wyjściem jest oficjalne przyznanie się do istnienia
Długu – powiedziała, nie patrząc mu w oczy. Westchnął ciężko, niestety
miała rację nie mogli sobie pozwolić na dalsze zwlekanie i krążenie
wokół tematu. Wypowiedzenie głośno tego faktu przyniosło ulgę im
obojgu. Otwarta deklaracja zwiąże ich z zielarką i wyeliminuje kilka
problemów. Jak choćby ukróci zapędy Rieny do porzucenia ich towarzystwa
i wyjaśni sytuację między nimi. Zapobiegnie też potencjalnej zdradzie,
teraz gdy już wie kim są.
Zmęczony zsunął się z ciała pokonanego młodzika. Taki rozwój wypadków
był tylko i wyłącznie winą Usherów. Przymknął oczy, zaledwie pół wieku
temu jakiemukolwiek małoletniemu smokowi nie starczyłoby odwagi, nie
mówiąc o tupecie by go zaatakować. Powolnym krokiem szedł ku ognisku,
obejrzał się za siebie w poszukiwaniu czarodziejki, prawie następowała
mu na pięty. Oboje byli znużeni nie tylko trudami codziennej wędrówki,
czy niedawnej walki, ale ciągłą ucieczką i strachem przed odkryciem. Z
drugiej strony żadne z nich nie potrafiło wyobrazić sobie jak padają na
kolana przed Usherem. Błędne koło.
Ostatnio coś musiało ich zdradzić skoro ta para ich odnalazła, trzeba
będzie przeanalizować ostatnie dni i poszukać przyczyny napaści. Należy
obmyślić nową strategię i plan podróży, teraz we troje, ale to wszystko
jutro. Dzisiaj musieli tylko zadecydować w sprawie znachorki, sprawa
była i tak odwlekana zbyt długo. potrząsnął głową myśli mu się plątały,
ziewnął i zakrył ręką usta. Na dziś już wystarczy.
***
Gdy tylko pierwsze promienie słońca wyszły nad horyzont, otworzyłam
oczy. Tym razem musiałam opuścić moich dotychczasowych towarzyszy
podróży na dobre. Moja ciekawość została zaspokojona aż nadto. Wczoraj
nim usnęłam przypomniałam sobie, dlaczego imię Ruan wydawało mi się
znajome. Ruan było skrótem od Ruanetha, jednego z najstarszych smoków.
W przypadku tego gatunku wiek wiązał się z , nazwijmy to jakością. Im
smok starszy, tym mądrzejszy i potężniejszy. Dopiero co narodzone smoki
niewiele różniły się od zwierząt, inteligencji i zdolności nabywały z
wiekiem. Były najdłużej żyjącą rasą, oczywiście poza Usherami, ich
życie liczyło się w setkach lat, a nawet w tysiącach.
Postać czarodziejki nie obudziła żadnych skojarzeń w mojej pamięci,
choć od dłuższego czasu miałam wrażenie, że jej rysy twarzy wydają mi
się znajome. Nieistotne, potężny smok raczej nie przebywał by w
towarzystwie istoty, która mogłaby go spowolnić lub w jakiś sposób
osłabić jego obronę swoją obecnością. Na pewno była równie interesującą
osobowością. A to oznaczało, że ich towarzystwo może pokrzyżować moje
plany. Gdyby nie daj boże przyplątał się jakiś Usher, aż wzdrygnęłam na
samą myśl.
Nic trzeba się wreszcie ruszyć, usiadłam i przeciągnęłam się.
Obrzuciłam wzrokiem obozowisko, ognisko już dawno wygasło i ostygło. Po
drugiej stronie smacznie spało w swojej ludzkiej postaci smoczydło,
dalej... Zamarłam, posłanie czarodziejki było puste, zaklęłam pod
nosem. Witam! – zza moich pleców dobiegł mnie radosny dziewczęcy głos –
Widzę, że już wstałaś! Dobrze ci się spało? Obejrzałam się z irytacją,
Ajera świeża jak skowronek właśnie wyszła z lasu z naręczem gałęzi na
ognisko, najwyraźniej szykowała się do gotowania śniadania.
Coś nie tak? – spytała patrząc na mnie niewinnym wzrokiem, albo jej
zdolności aktorskie poprawiły się od czasu spotkania przy przepaści,
albo wtedy udawała, mała jędza. Ależ nie, wszystko w jak najlepszym
porządku – odpowiedziałam równie pogodnym i miłym głosem, zgrzytając w
duch zębami. Trzeba będzie podając radykalne środki, to co do tej pory
było przyjemną zabawą, bardzo szybko mogło okazać się kłopotliwe. Jak
najszybciej musiałam uwolnić się od ich towarzystwa.
***
Ajera uśmiechnęła się paskudnie, gdy tylko znachorka odwróciła się do
niej plecami. Zapewne znów planowała ulotnienie się w sobie wiadomy
sposób, uzmysłowienie, że nie obudziła się pierwsza dość skutecznie
popsuło jej plany. Ajera się skrzywiła, zdecydowanie nie podobała się
jej sama świadomość, że wraz z Ruanem są coś winni zielarce. Ta była
dość nieprzyjemną i uciążliwą osobą z samego charakteru, a zmuszenie
jej do przebywania w towarzystwie osób, które chciała wszelkimi
sposobami opuścić jeszcze pogarszało jej zachowanie.
Ciężko ją było rozgryźć, z jednej strony była wredna, złośliwa i
nieprzyjemna. Jednak w sytuacjach kryzysowych można było na nią liczyć,
na pewno posiadała dużą wiedzę uzdrowicielską. A wczoraj dowiodła, że
kryje w sobie jeszcze inne niespodzianki. Wyglądała dość niepozornie –
niska, ciut przy kości, dość przeciętnej, wręcz myszowatej urody.
Brązowe włosy i szare oczy. Ubrana bardzo praktycznie, w porządne, ale
już zużyte ubrania.
Wzruszyła ramionami staniem w miejscu i myśleniem, w żaden sposób nie
zmieni sytuacji. Zaburczało jej w brzuchu, najwyższy czas coś zjeść.
***
Śniadanie zjedliśmy w bardzo wymownej ciszy. Po posiłku, uformowałam
swoje rzeczy w praktyczny tobołek i zdecydowałam się przeprowadzić z
upierdliwą parą poważna rozmowę. Zajęta własnymi myślami nie zwracałam
uwagi, na to co robią. Toteż, gdy zakończyłam pakowanie z pewnym
zaskoczeniem stwierdziłam, że siedzą przy ognisku i wpatrują się we
mnie. Oboje. Zaniepokojona w naprędce przypomniałam sobie zdarzenia,
wczorajszego wieczoru. Nie, nie wydarzyło się nic co mogłoby zdradzić
moja prawdziwą tożsamość. Uspokojona, ruszyłam w ich kierunku.
Chciałabym – zaczęłam mówić, w tym momencie popełniłam błąd i
spojrzałam w oczy Ruana. Skamieniałam. Jego wzrok zahipnotyzował mnie,
nie mogła się uwolnić od spojrzenia czarnych tęczówek.
Ruan uśmiechnął się smutno, tak łatwo było zdobyć władzę nad ludźmi,
nawet Ajera dawała się złapać na tę starą sztuczkę. Kiedyś każde nawet
najmłodsze dziecko wiedziało, że nie należy patrzeć smokowi prosto w
oczy. Dawało to władzę nad patrzącym, nie mógł się on wykonać żadnego
ruchu dopóki smok pierwszy nie przerwał kontaktu.
Szlag, szlag – klęłam, dać się złapać na ten stary trik. Zbyt długo
przebywałam wśród ludzi. Uśmiechnęłam się krzywo w duszy, ten wątpliwy
uśmiech natychmiast zblakł i zniknął, gdy tylko usłyszałam co plecie
czarodziejka. A mówiła rzeczy nadzwyczaj ciekawe.
Oboje – powiedziała – ja i mój partner uznajemy, że jesteśmy twoimi
Dłużnikami. W związku z tym naszym zamiarem jest związanie się z tobą
składając Przysięgę.
Na sam dźwięk słowa Dłużnik moja determinacja wzrosła wielokrotnie,
zaczęłam walczyć o wyrwanie się z pod wpływu zaklęcia. Nie, nie, nie!
Tylko nie to. Wszystko popsujecie. Złamanie czaru zajęło mi tyle co
mrugnięcie okiem. Wystarczyło, nim otworzyłam usta było już za późno.
Oboje przyklękli na jedno kolano, lewą rękę unieśli do serca. Była to
bardzo stara tradycja. Przysięga bez słów, wyrażona postawą. Oznaczała
akceptację honorowego zachowania drugiej osoby, co w przypadku tej pary
idiotów bardzo skomplikowało sytuację.
Ogłupiały smok wpatrywał się we mnie jakby zobaczył ducha. To, to
niemożliwe – wyjąkała czarodziejka – nikt nigdy nie wyrwał się spod
smoczej hipnozy. Pełen pogardy wzrok zielarki zamknął jej usta. Ruan
wreszcie oprzytomniał. Ona ma rację – jego głos był zdecydowany,
złamanie zaklęcia jest ... – poprawił się pełnym gniewu głosem - było
niemożliwe. Kim jesteś? – w tych dwóch słowach zawarł nie tylko całe
swoje zaskoczenie, ale i strach. Przygryzł wargę, miał złe przeczucia.
Prychnęłam – gdyby wasza dwójka przez chwilę ruszyła głową, zamiast
zachowywać się jak wielkoduszni kretyni, teraz nie miałabym problemu –
zacisnęłam ręce w pięści.
***
W głosie znachorki pojawił się ton, którego nikt się nie spodziewał,
władcze nutki. Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę co zrobiliście –
słychać było, że aż gotuje się ze złości. Ponownie wbiła wzrok w oczy
smoka. Ten zaskoczony wpatrywał się w te same szare oczy co zaledwie
chwilę temu. Ich wygląd, jej wygląd się nie zmienił. Ale atmosfera jaka
ją otaczała. Teraz biła od niej moc i zdecydowanie, czuło się, że jest
to ktoś przyzwyczajony do rozkazywania. Nagle zapragnął wstać i odsunąć
się od tej przerażającej istoty. Napiął mięśnie i ku swojemu
przerażeniu stwierdził, że nie może się ruszyć.
Nawet nie próbuj, nie będziecie w stanie wykonać żadnego ruchu dopóki
wam nie pozwolę – jej głos ociekał jadem. Ty – wskazała na niego palcem
- prawdopodobnie zdajesz sobie sprawę co oznacza ta poza, ale ona –
nawet nie odwróciła od niego wzroku, ale samo słowo zdawało się
wskazywać na Ajerę – nie jest w stanie. A mimo to wciągnąłeś ja w cały
wymysł. To.. to dziecko jest nieświadome..
Dość – nie wiadomo skąd czarodziejka znalazła dość sił, aby wydać ten
okrzyk – Jak.. Jak śmiesz nas obrażać? Co daje ci prawo do sugerowania
podobnych niedorzeczności? Sama jesteś człowiekiem. Jako czarodziejka
jestem starsza od ciebie, jak, więc śmiesz nazywać mnie dzieckiem?!
Na twarzy Rieny na chwilę pojawił się wyraz zadumy, a spokojny głos z
jakiegoś powodu zabrzmiał dużo groźniej niż ten pełen złości. Cóż
najwyraźniej nie słuchaliście mnie wczoraj dość uważnie. Nawet raz nie
powiedziałam, że jestem istotą ludzką. Udawałam jedynie człowieka, ale
nigdy nie powiedziałam, że nim jestem. Gdybyście mnie spytali,
wyjaśniłabym sytuację, ale większość istot inteligentnych wierzy tylko
w to co może zobaczyć na własne oczy. Założyliście, więc że skoro
zachowuje się jak człowiek, wyglądam i mówię to muszę nim być. Łatwo
się pomylić – szyderstwo zawarte w tych słowach smagnęło ich jak bicz.
Dziecko – wyraźnie smakowała to słowo przez chwilę – nie masz
najmniejszego pojęcia co implikuje ten ukłon. Jakie nakłada na ciebie
zobowiązania? Nie możesz mieć z prostego powodu, zasady z nim związane
są starsze niż cały rodzaj ludzki. One obowiązywały bogów, więc jak ci
się wydaje? Możesz się do nich porównywać. Zaskoczona dziewczyna
milczała, ale zielarka nie zwróciła na to uwagi pochłonięta
wspominaniem przyszłości.
Wieki temu ustanowiono zbiór zasad i przykazań – kontynuowała – na
którego straży stoi sama Natura, Jeśli w jakiś sposób się w niego
zaplączesz, nawet przez pomyłkę, i tak zostaniesz zmuszona do
poniesienia konsekwencji. W tym wypadku dość nieciekawych. Widzisz –
jej wzrok świadczył, że wróciła już do rzeczywistości. Był bardzo
przenikliwy – normalnie ta poza oznacza, że uznajecie swój Dług wobec
mnie. Co pierwotnie mieliście na myśli, ale są do nie dodatkowe
warunki. Mianowicie, jeśli istota wobec, której ją zastosujecie jest od
składających Przysięgę dużo silniejsza, zmienia się ona w hołd
oznaczający zgodę na Służbę. – uśmiech, który z tymi słowami wpłynął na
jej usta, był zimny.
Zarówno smok, jak i czarodziejka skamienieli. Ponownie Ruan pierwszy
doszedł do siebie. To niemożliwe – wycharczał - jedyną rasą na tym
świecie, która jest silniejsza od smoków są.. Musiałabyś być.. -
zabrakło mu słów. Usherem – Ajera dokończyła głuchym głosem, z
niedowierzaniem spoglądając na istotę, która w każdym calu była
zaprzeczeniem tej rasy.
Zabawne, prawda? – jej uśmiech stał się lodowaty – tyle czasu
ukrywaliście, aby na sam koniec z własnej woli przystąpić do mnie na
Służbę.
Dodaj komentarz