kwi 16 2009

ejmgadatka


Komentarze: 0


Zapadał zmierzch, pierwsze muśnięcia fioletu barwiły niebo. Dym z nad ogniska unosił się smugą ku zachodzącemu słońcu. Poświata rzucana przez ogień oświetlała dwoje towarzyszy przy ognisku, ich cienie sięgały widniejącej za nimi ściany lasu. Kobieta o rudych włosach dorzuciła do ognia, zaś czarnooki mężczyzna omiótł okolicę uważnym wzrokiem w poszukiwaniu intruzów. W ciszy słychać było jedynie pojedyncze trzaski gałęzi, ginących pod chciwymi liźnięciami ognia. Uważny obserwator dostrzegłby jednak, poruszenie w lesie. Ktoś podążał ku jezioru, znajdującemu się tuż za ciemnym konturem lasu.

***

Ciężko opadłam na skałę, pochylającą się nad brzegiem jeziora. Podparłam ręką brodę i wpatrzyłam się w ciemną taflę wody. Myśli snuły się leniwie jedna z drugą. Czemu zaparłam się akurat na bycie człowiekiem. Można to było rozegrać na tyle łatwiejszych sposobów, ale ludzka forma jest wygodna. Nie przyciąga uwagi. Z drugiej strony całkowite zaprzestanie używania dodatkowych zmysłów i zdolności, było wysoką ceną. Teoretycznie powinnam być bezbronna. Prychnęłam na sam pomysł i uśmiechnęłam się wrednie. Lata nabytej ostrożności, wyczulonych do granic możliwości zmysłów i wyostrzonej intuicji ciężko, tak po prostu, wyłączyć. I jeszcze ta dwójka, która została przy ognisku. Westchnęłam. Nie mogłam, delikatnie mówiąc, się ich pozbyć. Próbowałam ich oczywiście zniechęcić, nawet zgubić. Z niewiadomego powodu uważali moje towarzystwo za interesujące. No i oczywiście w grupie raźniej, bezpiecznej. Zachichotałam. Przy mnie, bezpieczniej. Kolejny chichot, który tym razem przerodził się w wybuch śmiechu. Całkiem głośny. Ironia sytuacji zawsze przemawiała do mojego poczucia humoru najmocniej. A śmiać mogłam się do woli, w okolicy, nie było ani śladu żywej istoty, inteligentnej. Skąd wiedziałam. Wyczułam. To znaczy poza wspomnianą parą upierdliwych, namolnych... Skrzywiłam się, dalsze męczenie tematu raczej nie poprawi mi humoru. Ale tak ciężko było skupić się na czymś innym. Do momentu przybycia do Likawii cała wycieczka przebiegała bez większych kłopotów... Kolejne westchnienie. Znowu to samo, skupmy się na czymś innym. Do Oazy już niedaleko, kilka dni. Trzy, a może dwa, jeśli postoje będą krótkie. Ciekawe co tam się dzieje od ostatniej wizyty minęło już.. Postukałam się palcem w brodę. ... cztery, czy pięć lat. Trochę czasu. Ciekawe jak Jaśni żyją z ludźmi. Elfy, z reguły kiepsko dogadywały się z istotami żyjącymi krócej, a w ograniczonej przestrzeni, pod stałym napięciem. Kto wie jakie fascynujące wypadki mogły mieć tam miejsce... Głośny ryk bezlitośnie wdarł się w moje rozmyślania. Zamrugałam zdumiona. Nic nie powinno było przerwać mojej ... nazwijmy to zadumy, przecież w okolicy nic nie ... Kolejny ryk rozwiał wątpliwości. Moje zmysły się nie myliły. Na obszarze, który zbadałam, całkiem sporym dodajmy. Nie było żadnych niespodzianek. To znaczy na ziemi, ale w powietrzu ... To była już całkiem inna para butów, która właśnie postanowiła zakłócić mój spokój. Na swoje nieszczęście. Smoki, czy raczej smok niewątpliwie z jeźdźcem na karku. Pozostawało pytanie, czy to mag, czy to Usher. Z ciężkim westchnieniem podniosłam się do góry i wyprostowałam. Następnie, wolnym krokiem skierowałam się ku ognisku. Zaraz się przekonamy.

***

Ajera przypadła do ziemi i przetoczyła się w prawo, unikając trafienia strumieniem ognia, który lądujący smok wypuścił natychmiast po zlokalizowaniu potencjalnego celu. Celi poprawiła się w myślach. Nie miała czasu nawet rozejrzeć się za Ruanem, gdy towarzyszący smokowi jeździec wystrzelił w jej stronę błyskawicę. Zauważyła ją o sekundę za późno, zdążyła się odepchnąć, ale nie całkowicie uniknąć skutków wyładowania. W efekcie poturlała się w prawo o kolejne metry.
W głowie jej wirowało, a jaskrawy błysk oślepił ją na moment. Poczuła uderzenie kolejnej błyskawicy, ta trafiła w postawioną tarcze ochronną. Jej stara nauczycielka jak zwykle miała rację. Uczyła ją uaktywniać ochronę w każdych warunkach, aż do całkowitego wyczerpania, gdy już słaniała się na nogach. Uśmiechnęła się kwaśno, próbując się podnieść. A i wtedy nie pozwalała odpocząć, dopiero utrata przytomności ze zmęczenia kończyła ćwiczenie. Zachwiała się, gdy kolejne wyładowania trafiły w osłonę.
Gdy poczuła, ze pewnie stoi na nogach poszukała wzrokiem atakującego, wbijając wzrok w miejsce, skąd nadeszła ostatnia błyskawica. Zaklęła, otaczająca ją ciemność nie pozwalała skutecznie zlokalizować przeciwnika. W dodatku, przed oczami wciąż latały jej mroczki, skutek rozbłysku błyskawicy. Ognisko dawało zdecydowanie za mało światła na niewielkim obszarze. Mrugnęła i przełączyła wzrok na uwzględnianie energii magicznej.
Przed nią było pusto. Z tyłu, musi być za nią. Nie zdążyła się obrócić, gdy na tarczy wybuchła kula ognia. Ochrona wytrzymała, ale eksplozja ponownie powaliła ją na kolana. Żałosne – usłyszała, podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Postać, jarząca się od energii magicznej, zbliżała się do niej wolnym krokiem. Legendarną Ajerę tak łatwo powalić – głos był zdecydowanie męski. Kto? – nie próbowała nawet podnosić się z ziemi, czasem warto udać słabszą, a nuż przeciwnik da się nabrać - Kim jesteś?
Ach! Bardzo ciekawska jesteś, jak na kogoś w tak, .. niezręcznej sytuacji – wybieg najwyraźniej się udał. Mój Pan będzie zadowolony, gdy dostarczę was do niego. Czarodziejka i smok, apetyczna kombinacja – kontynuował ociekający samozadowoleniem głos – choć nie wiem po co mu takie słabiszcze – teraz słychać w nim było niesmak.
Pan, zatem komuś podlega, znaczy, że to nie Usher. Nie słyszała się jeszcze o Usherze, który podporządkowałby się komuś innemu. Najprawdopodobniej mag – człowiek, silny ale na pewno słabszy od niej. Chyba, że jego Pan go wspiera w jakiś sposób. Dobór słów wskazywał, że jest pewny wygranej, czyli Ruan też nie radził sobie za dobrze.
Do kurwy nędzy! – zaklęła z uczuciem, gdyby była w pełni sił nie był by w stanie nawet jej podskoczyć, ale rana odniesiona podczas ataku na karawanę jeszcze się nie zagoiła. Z drugiej strony siła to nie wszystko może zdoła go przechytrzyć. A gdyby tak ...

***

Gwałtowne uderzenie o ziemię wypchnęło z jego płuc powietrze. Zdołał się Przekształcić, ale tempo w jakim musiał dokonać transformacji pochłonęło większą część jego sił. W dodatku nie całkiem wydobrzał po ostatnich wydarzeniach. Ale i tak nie do pomyślenia, żeby byle niedorostek wdeptywał go w ziemię.
Wyciągnął szyję i ugryzł, przygniatającego go przeciwnika we wrażliwe mięśnie, tuż pod skrzydłem. Z rykiem bólu młodszy smok odskoczył od niego. Niezbyt daleko. Wylądował z poślizgiem i rzucił mu kose spojrzenie Atak był celny, bo prawe skrzydło opadało bezwładnie. Wyszczerzył się w duszy, i to by było na tyle jeśli chodzi o latanie. Ten młodzik musi się jeszcze dużo nauczyć o walkę w zwarciu.
Niezależnie od wieku szybko doszedł do siebie i postanowił zaatakować stosując najprostszą taktykę świata, na taran. Zapomniał, że nieprzyjaciel nie ma unieruchomionych skrzydeł. No cóż przy takich zagrywkach najlepiej zejść z drogi, pomyślał, i chichocząc do siebie, wzbił się w powietrze. Trzask łamanych drzew był naprawdę głośny. No cóż droga hamowania jest zwykle długa, a że znajdowali się blisko lasu...

***

Wynurzyłam się z lasu i obrzuciłam pole walki uważnym spojrzeniem. Przeciętny człowiek nic by nie dostrzegł w zalegających ciemnościach, ale dla mnie było jasno jak w dzień. Nie opodal spora część lasu została, hmm, stratowana. Jeden ze smoków posuwał się powoli z podkuloną przednią łapą. Chwila moment, jeden ze smoków! Przyjrzałam się uważnie sprawdzając czy wzrok mnie nie myli. Nie, smoki były dwa, podobnie jak dwoje ludzi.
Żaden z pary walczących magów nie wyglądał jak Ruan, co oznaczało że on jest jedną z bestii. Z resztą w przypadku smoków sytuacja wyglądała na dość klarowną. Ranna łapa i skrzydło poważnie ograniczały możliwość wygranej dla jednej ze stron. Poza tym interwencja w tym przypadku zmuszałaby mnie do porzucenia kamuflażu. Co więcej Ajera wyraźnie przegrywała i no cóż była bliżej.
Schyliłam się i wyciągnęłam sztylet z buta. Takie małe sympatyczne maleństwo, bardzo użyteczne i poręczne, zapewniające wysoką śmiertelność. Zdecydowanym krokiem zaszłam od tyłu wrogiego czarodzieja. Trudno oglądać się za siebie rzucając skomplikowany czar. Ajera mnie dostrzegła, zdaje się że chciała mi nawet coś powiedzieć. Zauważyłam jak otwiera usta, choć może miała zamiar wypowiedzieć inkantację. Zamach i zdecydowany ruch nadgarstka, gdy wypuściłam ostrze z ręki, zmienił znacząco tor przyszłych wydarzeń. Mag drgnął, gdy sztylet wbił się w jego plecy. Zachwiał się, zacharczał i dramatycznie osunął się na ziemię.
W tym samym momencie unoszący się smok przypuścił atak na rannego wroga. Zanurkował w powietrzu i z głośnym chrupnięciem wylądował na kręgosłupie przeciwnika. Kolejna iskra życia zgasła. Miałam nadzieję, że to nie był Ruan.
Wkrótce mogłam się upewnić, bo kontury żywego smoka zamigotały i rozmyły się. Po chwili na truchle siedział zmęczony człowiek, zdecydowanie znajomo wyglądający.
Ajera tymczasem stała zdezorientowana. Nie wiedziała, czy biec do zwycięskiego towarzysza, czy też do niespodziewanego wybawcy. Rozwiązałam jej dylemat, podchodząc do Ruana. Po krótkiej chwili i ona się zbliżyła, zdecydowanym krokiem.
Czarodziejka i smok. Wygląda na to, że nikt tu nie jest tym za kogo się podaje – mój głos zabrzmiał dosyć złowieszczo. Nie zagrażamy ci w żaden sposób – powiedział smok znużony głosem – postanowiliśmy ci towarzyszyć, ponieważ uważaliśmy że dzięki temu będziesz bezpieczniejsza. Nie przypuszczaliśmy, że ktoś nas wytropi.
Osłupiałam, martwili się o mnie. O mnie. Moje przebranie musiało być lepsze niż przypuszczałam. Mnie bardziej interesuje sposób w jaki zginął mój przeciwnik – Ajera postanowiła dołączyć do konwersacji, Wyciągnęła rękę, na otwartej dłoni leżał zakrwawiony sztylet, Ponownie udało im się mnie zaskoczyć, nie zauważyłam kiedy go zabrała. Co to jest? – pytanie wydawało się wisieć w powietrzu – przyjrzałam się mu wygląda jak normalna niemagiczna broń, a jednak zdołał się przebić przez tarczę tamtego ... – przygryzła wargę.
Wzruszyłam ramionami. To raczej nie kwestia zaklęcia, a sposobu wykonania i materiału, z którego powstała ta broń. Nim zdołała zareagować, zabrałam sztylet, wytarłam go o szmatkę, wyjętą z torby. Zapomniałam go odzyskać, z prostego powodu siła przyzwyczajeń jest duża. Stanem normalnym dla mnie był samoczynny powrót broni do ręki lub przypisanego jej schowka, spowodowany jednym z stale utrzymywanych zaklęć.
I... – Ruan spojrzał na mnie znacząco, zdaje się, że oczekiwał dalszego ciągu wyjaśnień. Ja jednak nie należałam do osób, które zdradzają swoje sekrety, udałam że nie zrozumiałam aluzji. Generalnie oboje patrzyli na mnie dość zdziwiony wzrokiem, jakby nigdy nie spodziewali się, że mogłabym ich zaskoczyć. Nie wiem jak wy, ale ja chciałabym odpocząć przed ponownym ruszeniem w drogę. Spojrzałam przy tym wymownie na ognisko, które jakimś cudem przetrwało całe zamieszanie, w stanie z grubsza nienaruszonym. Co prawda posłanie, które przygotowałam sobie wcześniej, z gałęzi nie miało tyle szczęścia, ale na bezrybiu i rak ryba. Ponadto dysponowałam zapasowymi okryciami, a noc nie była zbyt zimna. W końcu, wciąż trwało lato.

***

Ruan patrzył jak ich, tak zwana towarzyszka podróży, idzie w kierunku ogniska. Nie wyglądała na zbyt zmęczoną. Odniósł wrażenie, że chciała raczej uniknąć kolejnych pytań. Zatroskany spojrzał na Ajerę, która odpowiedziała mu ponurym spojrzeniem.
Zdaje się, że mamy kłopot – powiedziała – nasze przebrania diabli wzięli, a w dodatku ta niewiadoma.. Wskazała podbródkiem w kierunku ogniska. Po czym wdrapała się na trupa. W tym nastroju było jej obojętne na czym siedzi, a pokonany wróg wydawał się całkiem atrakcyjnym obiektem.
Przez chwilę siedzieli obok siebie i wpatrywali się w sylwetkę dziewczyny, która właśnie mocowała się z zamknięciem torby. Co o niej sądzisz? – Ruan pierwszy przerwał panującą ciszę. Do tej pory wydawało się, że to zwykła przedstawicielka rasy ludzkiej, obdarzona nieco ponad przeciętną zdolnością do walki. W sumie, wciąż nie sprawiała wrażenia kogoś niezwykłego. W krótkim starciu z magiem wykazała się tylko niezłym refleksem i lepszą niż przeciętna zdolnością do widzenia w nocy. Pozostawała jeszcze oczywiście sprawa czarodziejsko niemagicznej broni i sposób w jaki zareagowała na to, że jej kompani są istotami, cóż, niebezpiecznymi. Ale i tak nie było tego wiele.
Nie mam pojęcia, co o niej myśleć – Ajera zdecydowała się wreszcie wydobyć z siebie głos – Mamy natomiast problem. Pojedynczy Dług jeszcze można zignorować, ale podwójny... Mówiąc to unikała jego wzroku. Smok się skrzywił, jego partnerka miała rację. Riena uratowała im życie, już dwukrotnie, bez osiągania żadnych korzyści dla siebie. Wspólna podróż miała być próbą spłaty długu, a wyszło całkiem na opak, Przypomniał sobie dzień, w którym ją poznali. Wciąż było mu głupio na to wspomnienie. Żeby smok się tak załatwił...

***

Właśnie wspinałam się po stromym zboczu wzgórza, gdy poczułam drgnięcie. Gdzieś na skraju mojej świadomość, coś przyciągnęło moją uwagę. Zatrzymałam się z westchnięciem i sięgnęłam zmysłami w tym kierunku. Jakiś kwadrans marszu ode mnie znajdowała się co najmniej jedna istota ludzka, w pewnej oddali od niej wyczułam jeszcze jedną iskrę życia. Nie mogłam jednak dokładnie określić jej położenia. Była dość migotliwa i niewyraźna. Nie musiałam się tym przejmować, to nie była moja sprawa. Nie wiedziałam, kto się tam znajduje i czy jest w niebezpieczeństwie. Jednak moje uśpione zmysły automatycznie zbadały, przeanalizowały i zarejestrowały ten drobiazg, podświadomość uznała, że jest intrygujący. Nigdy nie lekceważyłam swojej intuicji i byłam bardzo ciekawska.
Nowoobrany kierunek wiązał się z zejściem ze zbocza, z westchnieniem zaczęłam powoli się zsuwać. Nawet trochę pomamrotałam na swoją głupią dociekliwość, ponieważ znajdowałam się w połowie wysokiego zbocza. Gdy bezpiecznie dotarłam do płaskiej powierzchni z pewnym żalem obejrzałam się za siebie, na szczycie wzgórza znajdowała się kamienna droga, która znacznie szybciej pozwoliłaby mi dotrzeć do Aerbii. Porzucenie tej drogi oznaczało zwłokę. Wzruszyłam ramionami, skoro już zdecydowałam się odgrywać tę farsę, równie dobrze mogłam nieco urozmaicić monotonię podróży.
Szybki marsz sprawił, że dotarcie do celu zajęło mi nawet nieco mniej czasu niż przewidywałam. Gdy znalazłam się na miejscu, pierwsze co zobaczyłam to szeroka na kilkanaście stóp przepaść, ziejąca w ziemi. Rzut oka upewnił mnie, że jest co najmniej równie głęboka. Poszukiwaną przeze mnie osobą okazał się wysoka, dość młoda rudowłosa dziewczyna. Niebezpiecznie pochylała się nad przepaścią, najwyraźniej wpatrując się w coś znajdującego się na jej dnie. Przez chwilę bawiłam się myślą o podkradnięciu się do niej oraz zaskoczeniu. Z żalem porzuciłam to pociągające rozwiązanie, jak nic ze strachu zleciałaby w przepaść.
Tak, więc podążyłam w jej kierunku czyniąc stosowny hałas, aby zdążyła mnie usłyszeć i dostrzec. Była dość mocno zaaferowana, więc zauważyła moja obecność dopiero, gdy dotarłam do urwiska i poszukałam wzorkiem źródła jej zmartwienia. Przyczyna była młodym, przystojnym, i to jak, czarnowłosym mężczyzną, który bezwładnie spoczywał na półce skalnej, znajdującej się gdzieś w połowie głębokości rozpadliny. Z jego skroni sączyła się krew, a ręka była zgięta nienaturalnym kątem. Oczywiście był nieprzytomny, jakżeby inaczej, nie mam nic innego do roboty niż ratowanie życia innych ludzi. Ta i inne zgryźliwe myśli krążyły mi po głowie, gdy zastanawiałam się czy intuicja po raz pierwszy mnie nie zawiodła. Bo cóż niezwykłego mogło być w tej dwójce młodych szczeniaków.
Zamyślona nie od razu zauważyłam, że zaskoczona moim niespodziewanym pojawieniem dziewoja już otrząsnęła się ze zadziwienia i coś do mnie mówi. ...tak, więc byłabym wdzięczna za pomoc – patrząc na mnie zdecydowanym wzrokiem. Tym razem to ja byłam zdumiona. Nieznajoma nie była przestraszona, ani zdenerwowana moim widokiem. Co oznaczało, że albo uważa mnie za niegroźną, czego nie mogła być pewna. Albo sama jest na tyle potężna, abym nie stanowiła dla niej niebezpieczeństwa. Co więcej była przekonana, że udzielę jej pomocy, jeśli nie z własnej woli to najwyraźniej zostanę do tego zmuszona. A to już było bardzo interesujące.
Przepraszam – powiedziałam – obawiam się, że nie dosłyszałam co mówiłaś czy mogłabyś powtórzyć. Zniecierpliwiona potrząsnęła głową - wyjaśniałam właśnie, że mój towarzysz się przewrócił i spadł z urwiska – przy tej nieprawdopodobnej sugestii lekko się zająknęła. Przewrócił i spadł – uniosłam brwi markując zdumienie – musi być albo bardzo niezdarny albo nieuważny albo po prostu głupi. Zaczerwieniła się i unikając mojego wzroku, kontynuowała – nie czas teraz to roztrząsać, jak zdołałaś zauważyć jest ranny i nieprzytomny. Pomożesz? Spojrzała na mnie wzrokiem ranionej sarny. Z marnym skutkiem, nie dość, że byłam na niego uodporniona, lata praktyki, to w dodatku była to raczej kiepska imitacja.
Westchnęłam. Znowu. Moje wścibstwo, kiedyś mnie zgubi. Co, więc mam robić? – zapytałam nieznajomą. Była ode mnie wyższa, więc musiałam podnieść głowę, aby spojrzeć jej w oczy. Zatkało ją. Ja.. nie wiem, miałam nadzieję, ze masz może linę lub długi sznur, który umożliwiłby dostanie się na półkę skalną. Popatrzyłam na nią z politowaniem – jaki idiota nosiłby w podręcznej torbie ciężki zwój liny. No chyba, że planuje skakać w przepaść. Rzuciła mi urażone spojrzenie, które spłynęło po mnie jak woda po kaczce. Rozejrzałam się, zauważyłam jej torby, oraz najwyraźniej te należące do jej towarzysza. Wskazałam ręką – jeśli poświęcimy część ubrań i okryć, będzie można z kawałków materiału o odpowiedniej wielkości upleść jakąś atrapę liny.
Zostałam uraczona kolejnym wyrazistym spojrzeniem, tym razem z kategorii, dlaczego JA o tym nie pomyślałam. Ze względu na brak innych pomysłów, przystąpiłyśmy do produkcji potencjalnej drogi ratunku. Kilka koców i większą część moich zapasowych ubrań później, krytycznym wzrokiem przyglądałam się końcowemu rezultatowi naszej pracy. Długość była, aż nadto wystarczająca, jedynym znakiem zapytania było czy utrzyma podwójny ciężar, ratującego i nieprzytomnego balastu. Z resztą, tego aspektu rozwiązania problemu wciąż nie potrafiłam sobie wyobrazić. Podczas pracy, dokonałyśmy wzajemnej prezentacji oraz zaplanowałyśmy dalszą część, tej tak zwanej akcji ratunkowej.
Moja nowa znajoma miała na imię Ajera, była wieśniaczką. Taaak, na pewno w to uwierzę. Wraz z bratem, Ruan zdaje się było mu na imię, udawali się na targ do pobliskiego miasta. Litościwym milczeniem pominęłam takie drobiazgi, jak co robi z dala od dobrej drogi i zupełnie nie pasujące od historyjki odzienie. Tak, zdecydowanie coś się kroiło. Zbyt dużo luźnych spostrzeżeń, niepasujących do siebie fragmentów rzeczywistości, aby wyglądali na parę zwykłych dzieciaków. Ciekawe, kim są naprawdę? Przez moment korciło mnie, żeby sprawdzić. Niestety musiałam zrezygnować z tego pomysłu za wiele miałam do stracenia, aby dla takiego drobiazgu porzucać staranny kamuflaż
Na temat sposobu wydobycia rannego z rozpadliny stoczyłyśmy długą i burzliwą dyskusję. W ostateczności zapadła decyzja, że Ajera opuści się po linie na półkę skalną, stanowczo odmówiłam pomocy w tej części akcji. Usztywni złamaną rękę brata oraz opatrzy prowizorycznie jego rany. Następnie obwiąże go liną i poczeka, aż wciągnę go na górę i spuszczę jej ponownie linę. W całym planie zbyt wiele było ryzykownych elementów, a czasu było coraz mniej. Niedaleko stojące o brzegu urwiska drzewo posłużyło za bloczek, inaczej nigdy nie powinnam być w stanie podciągnąć takiego ciężaru, jakim był ten nieprzytomny młody człowiek. Mimo ograniczeń, wciąż byłam oczywiście silniejsza niż przeciętny człowiek, ale nie miałam zamiaru się tym chwalić.
Cały proces o dziwo przebiegł zgodnie z planem i bez większych zakłóceń, czy wypadków. Niestety kondycja uratowanego była gorsza niż wyglądało na pierwszy rzut oka. Oprócz załamanej ręki i rozbitej głowy, nie licząc naturalnie pomniejszych skaleczeń i zadrapań, miał przebite płuco. Podczas upadku wylądował na długim, wystającym, dość wąskim kamieniu, który wbił się wystarczająco głęboko, aby poważnie je uszkodzić. Dopóki leżał bez ruchu jego stan był względnie stabilny, gdyż skała zachowała się jak czop. Jednak podniesienie spowodowało gwałtowny upływ krwi, który cięzko było zatrzymać do końca. Transport w górę na linie jeszcze pogorszył sytuację. Nie mogłam pojąć jakim cudem ten człowiek wciąż jeszcze żyje. Jednak mimo, śmiertelnych ran wciąż tliła się w nim iskra życia.
Zajęłam się rannym, ponieważ przedstawiłam się jako wędrowna zielarka, ergo mam doświadczenie, czyli istniała nadzieja, że coś zdołam pomóc. Opatrując obrażenia, stwierdziłam nawet ze zdumieniem, że zaczynały się goić. Ajera w tym czasie przygotowała obozowisko, rozpaliła ogień i zaczęła przyrządzać posiłek. Miałam nadzieję, że będzie jadalny. Niedługo później siedząc przy trzaskającym płomieniu, wraziłam swoje wątpliwości co do wyzdrowienia jej krewnego – jest poważnie ranny, stracił dużo krwi. Ile czasu właściwie leżał na tej skalnej półce? Jej odpowiedź był niechętna – Nie wiem dokładnie, kilka godzin prawdopodobnie – powiedziała wpatrując się w ogień. Oparła brodę o kolana i jeszcze ciaśniej splotła ręce. Pojawiłaś się w ostatniej chwili, inaczej musiałabym .. – przerwała i już nie podjęła tematu.
Reszta nocy minęła spokojnie, trzymałyśmy wartę na zmianę, ale okolica była pusta i wątpliwe było, że coś nam zagrozi. Gdy rano podeszłam zmienić opatrunek, zauważyłam niepokojące oznaki. Ranny oddychał chrapliwiej, tętno także było szybsze. Po odkryciu rany okazało się, że wdało się zakażenie. Skóra wokół niej była zaczerwieniona i podpuchnięta. Ajera podeszła do brata, widząc moją zaniepokojona minę. Czy coś nie tak? – zapytała niepewnym tonem – Jak on się ... – zamilkła, gdy jej spojrzenie padło na ranę. Przygryzła wargę, nawet ona widząc żółtozieloną ropę wypływającą z rany i pot perlący się na skórze, potrafiła wyciągnąć odpowiednie wnioski. Jak bardzo z nim źle? Przeżyje?
Ludzie to zabawne stworzenia. Nawet widząc nieuniknione, wciąż mają nadzieję. Żądają od innych zapewnienia, że się mylą i wszystko będzie dobrze. Popatrzyłam na nią w zmyśleniu – Nie wiem. – mówiłam to szczerze – w tej chwili gwarancję wyzdrowienia mógłby dać tylko, uzdrowiciel i to nadzwyczaj kompetentny. Ja w zasadzie nie mogę nic zrobić.. – znowu się zadumałam. Kompletnie nic – w jej głosie pojawiły się władcze nutki, a wzrok patrzył badawczo jakby mogła zajrzeć w moje myśli. Nie jestem cudotwórcą – stanowczo odparłam. Prawie skłamałam, ale tylko prawie. Niewiele mnie od tego dzieliło, ale ja nigdy nie kłamię. Nie potrafię ocenić jego szans. Wczoraj wciąż żył, mimo tak poważnych obrażeń, przeciętny człowiek już dawno by umarł. Tym razem to ja spojrzałam na nią z uwagą. Teraz z kolei moja rozmówczyni zrobiła się nagle mocno nieśmiała.
Wbijając wzrok w punkt położony, gdzieś ponad moją głową powiedziała z ociąganiem – Ruan nie jest zwykłym człowiekiem. Nie drążyłam tematu – W takim wypadku może jest pewien sposób. Istnieje wywar, który może oczyścić i wspomóc jego organizm, ale równie dobrze przyczynić się do jego śmierci. Sama nie mogę podjąć takiej decyzji. Jesteś pewna – w tej chwili dosłownie wpiła się we mnie oczami, nawet gdybym chciała nie zdołałabym odwrócić wzroku. Przynajmniej w teorii, gdybym tak ... Stop. Żadnych głupich pomysłów. Swoją drogą sytuacja robi się coraz bardziej intrygująca.
Nie ma żadnego innego wyjścia – w tej chwili wyglądała groźniej niż niejeden mężczyzna. Żadnego kręcenia czy oszukiwania, bo nie ujdziesz żyw. To jest jedyny sposób w jaki mogę ci pomóc w tej chwili – zaakcentowałam ostatnie wyrazy, byłam równie kategoryczna. Widząc, że nie zmienię zdania odwróciła wzrok i dodała – jeśli to jego jedyna nadzieja...

***

Tamtych wydarzeń, po upadku, nie pamiętał wcale. Najwcześniejsze wspomnienie to niesamowity ból, spowodowany jak mu wyjaśniła Ajera naparrm, który w niego wmuszono. Na całe szczęście pomógł, wymagał co prawda zebrania jakiś dziwnych składników, ale w końcu udało się go przygotować. Odzyskał przytomność kilka godzin później, do pełnego wyzdrowienia wciąż była daleka droga. Kolejnych dni nie pamiętał zbyt dobrze. Większość czasu spędzał w półśnie, aby zregenerować ciało i siły.
Ta znachorka, jak w tamtym czasie lubiła ją określać Ajera odeszła dwa dni później, twierdząc, że jej się śpieszy i nie może dłużej zostać. W normalnych warunkach mało kto był w stanie dyskutować z Ajerą, ale wtedy była zbyt zaabsorbowana jego obrażeniami by uważnie słuchać co mówiła zielarka. Zaś tamta wykorzystawszy sytuację kilka razy wspomniała – Ach, już tak późno i któregoś ranka po prostu zniknęła.
Odkrywszy jej nieobecność jego partnerka mogła z łatwością ją dogonić, pod warunkiem, że zostawiła by rannego towarzysza na pastwę losu. Takie rozwiązanie niestety nie wchodziło w grę. Pozwoliła się, więc oddalić Rienie bez przeszkód wierząc, że jeszcze się spotkają i wiele się nie pomyliła. Ponowne spotkanie nastąpiło wiele miesięcy później, w najmniej spodziewanych okolicznościach.
Przez całą podróż konsekwentnie nie używali magii w obawie, że ktoś będzie w stanie ich wytropić. Niewiele więcej byli w stanie zrobić, aby uniknąć służenia Usherom. Na samą myśl o tych bestiach.. – zachciało mu się nagle śmiać z porównania. Bestie to przy nich łagodne baranki.
Nikt nie wiedział kim dokładnie byli.., są poprawił się, Usherowie. Wysocy, urodziwi, niesamowicie silni i potężni zarówno fizycznie, jak magicznie. Wydawało się, że dysponowali wręcz nieograniczonym potencjałem. Niestety z charakteru już nie byli tak doskonali. Uważali, że cały świat należy do nich, mają prawo nim rządzić i ustanawiać swoje prawa. Potrafili zmusić każdego, aby wykonywał ich rozkazy. Nie było wiadomo dokładnie jak to robią, niemniej byli w stanie uczynić z innych istot swoje Sługi. Kolejnym uroczym aspektem ich osobowości była wręcz mordercza niechęć do innych członków własnej rasy. Jako narzędzi do wojen między sobą używali tych, którzy im podlegali.
Wielu próbowało się im przeciwstawiać, nikomu się nie udało. Jedynym wyjściem było ukrycie się. Zarówno on, jak i Ajera byliby cennymi nabytkami jako Słudzy. Wędrowali, więc po całym kontynencie starając się pozostać w cieniu rzucanym przez zwykłych ludzi.
Najbliżej złamania narzuconego ograniczenia było właśnie przy rozpadlinie. Ajera powstrzymywała się tylko dlatego że nie była pewna rezultatu. Gdyby miała pewność, że dzięki magii zdoła mu pomóc, nie wahałaby się ani chwili. W przypadku jednak każde wyjście było niewłaściwe, użycie magii mogło ich zdradzić, a zaniechanie mogło go kosztować życie – klasyczny pat. Gdyby Riena się wtedy nie pojawiła...Roześmiał się na wspomnienie miny Ajery, gdy ta opowiadała mu o spotkaniu z zielarką. Wyobraź sobie, że udawałam przed nią kompletną idiotkę... Pamięć o tym zdarzeniu przyciągnęła jego myśli z powrotem do aktualnego problemu.

***

W Likawii przyłączyli się do karawany zdążającej w kierunku Gór Zaporowych, odkąd pojawili się Usherowie czasy były bardzo niespokojne. jakby na potwierdzenie tego, trzy dni po wyruszeniu karawan została napadnięta przez sporą bandę rozbójników. Atakujących wprawdzie pokonano, ale wiele osób poniosło poważne rany. Rozbito obozowisko, aby opatrzyć rannych. Z upływem dnia stan wielu rannych się pogorszył, zaś w nocy zmarły trzy osoby.
Następnego ranka w obozie panowała ponura atmosfera, widok samotnego wędrowca, który pojawił się w południe na drodze nikogo nie ucieszył. Ruan jako jeden z lżej rannych trzymał wartę, dzięki swoim smoczym oczom pierwszy zobaczył przybysza. Zdumiał się, postać wyglądał znajomo. Zanim dotarła do obozu, zdołał skojarzyć już z kim będzie miał przyjemność. Znachorka miała zdolność do pojawiania się w odpowiednich momentach.
Wyraz jej oczu, gdy stanęli twarzą w twarz świadczył, że ona też go rozpoznała. Nie była zachwycona tym faktem. Gdy dowiedziała się co się dzieje w obozie, jej mina wyglądała na jeszcze bardziej zniesmaczoną. Znowu ugrzęznę opiekując się innymi – w jej głosie słychać było ogromną niechęć. Ruan ledwo powstrzymał się, aby nie powiedzieć jej czegoś niegrzecznego i mało przyjemnego. Każdy, kto miał odpowiednie umiejętności, miał obowiązek pomagać innym, taki był przyjęty zwyczaj.
Mimo wyraźnej antypatii oraz mamrotania podczas wypełniania obowiązków, Riena pomogła poszkodowanym członkom karawany. Z jej torby wyłaniały się coraz to nowsze medykamenty i specyfiki, niektóre wydawały się mieć wręcz cudowne działanie. Nikt nie miał wątpliwości, że bez jej pomocy starty poniesione w zasadzce byłyby zdecydowanie większe. Opatrzyła także lekkie otarcia Ruana i dość poważną, choć nie zagrażającą życiu, ranę Ajery.
Większość ludzi byłą jej wdzięczna, zastanawiano się nawet nad jakaś nagrodą, ale nic nie zdążyło z tego wyniknąć. Któregoś ranka okazało się, że zielarka po prostu zniknęła. Jednak tym razem smok oraz jego towarzyszka nie odpuścili, i podążyli za zbiegiem. Po zbadaniu śladów pozostawionych przez znachorkę udało się określić, że opuściła obozowisko niedługo przed świtem, podążała w kierunku gór.
Dogonili ją po dwóch dniach, i od tamtej pory podróżowali w trójkę. Mimo licznych prób zielarki mających na celu porzucenie narzuconego jej towarzystwa. Nie, żeby słabo się starała, niektóre były nawet dość wyrafinowane, włączając w to próbę uśpienia środkiem nasennym dodanym do kolacji. Gdyby nie wyczulone zmysły smoka pewnie by się udało.

***

Uparcie jej towarzyszyli licząc na możliwość spłaty honorowego długu za uratowanie życia Ruana, a teraz i Ajera była obciążona. Głośne chrząknięcie jego towarzyszki przerwało te niewesołe rozmyślania. Ruan spojrzał na twarz swojej partnerki, determinacja widoczna na jej twarzy oznaczała, że podjęła już decyzję.
Jedynym rozsądnym wyjściem jest oficjalne przyznanie się do istnienia Długu – powiedziała, nie patrząc mu w oczy. Westchnął ciężko, niestety miała rację nie mogli sobie pozwolić na dalsze zwlekanie i krążenie wokół tematu. Wypowiedzenie głośno tego faktu przyniosło ulgę im obojgu. Otwarta deklaracja zwiąże ich z zielarką i wyeliminuje kilka problemów. Jak choćby ukróci zapędy Rieny do porzucenia ich towarzystwa i wyjaśni sytuację między nimi. Zapobiegnie też potencjalnej zdradzie, teraz gdy już wie kim są.
Zmęczony zsunął się z ciała pokonanego młodzika. Taki rozwój wypadków był tylko i wyłącznie winą Usherów. Przymknął oczy, zaledwie pół wieku temu jakiemukolwiek małoletniemu smokowi nie starczyłoby odwagi, nie mówiąc o tupecie by go zaatakować. Powolnym krokiem szedł ku ognisku, obejrzał się za siebie w poszukiwaniu czarodziejki, prawie następowała mu na pięty. Oboje byli znużeni nie tylko trudami codziennej wędrówki, czy niedawnej walki, ale ciągłą ucieczką i strachem przed odkryciem. Z drugiej strony żadne z nich nie potrafiło wyobrazić sobie jak padają na kolana przed Usherem. Błędne koło.
Ostatnio coś musiało ich zdradzić skoro ta para ich odnalazła, trzeba będzie przeanalizować ostatnie dni i poszukać przyczyny napaści. Należy obmyślić nową strategię i plan podróży, teraz we troje, ale to wszystko jutro. Dzisiaj musieli tylko zadecydować w sprawie znachorki, sprawa była i tak odwlekana zbyt długo. potrząsnął głową myśli mu się plątały, ziewnął i zakrył ręką usta. Na dziś już wystarczy.

***

Gdy tylko pierwsze promienie słońca wyszły nad horyzont, otworzyłam oczy. Tym razem musiałam opuścić moich dotychczasowych towarzyszy podróży na dobre. Moja ciekawość została zaspokojona aż nadto. Wczoraj nim usnęłam przypomniałam sobie, dlaczego imię Ruan wydawało mi się znajome. Ruan było skrótem od Ruanetha, jednego z najstarszych smoków. W przypadku tego gatunku wiek wiązał się z , nazwijmy to jakością. Im smok starszy, tym mądrzejszy i potężniejszy. Dopiero co narodzone smoki niewiele różniły się od zwierząt, inteligencji i zdolności nabywały z wiekiem. Były najdłużej żyjącą rasą, oczywiście poza Usherami, ich życie liczyło się w setkach lat, a nawet w tysiącach.
Postać czarodziejki nie obudziła żadnych skojarzeń w mojej pamięci, choć od dłuższego czasu miałam wrażenie, że jej rysy twarzy wydają mi się znajome. Nieistotne, potężny smok raczej nie przebywał by w towarzystwie istoty, która mogłaby go spowolnić lub w jakiś sposób osłabić jego obronę swoją obecnością. Na pewno była równie interesującą osobowością. A to oznaczało, że ich towarzystwo może pokrzyżować moje plany. Gdyby nie daj boże przyplątał się jakiś Usher, aż wzdrygnęłam na samą myśl.
Nic trzeba się wreszcie ruszyć, usiadłam i przeciągnęłam się. Obrzuciłam wzrokiem obozowisko, ognisko już dawno wygasło i ostygło. Po drugiej stronie smacznie spało w swojej ludzkiej postaci smoczydło, dalej... Zamarłam, posłanie czarodziejki było puste, zaklęłam pod nosem. Witam! – zza moich pleców dobiegł mnie radosny dziewczęcy głos – Widzę, że już wstałaś! Dobrze ci się spało? Obejrzałam się z irytacją, Ajera świeża jak skowronek właśnie wyszła z lasu z naręczem gałęzi na ognisko, najwyraźniej szykowała się do gotowania śniadania.
Coś nie tak? – spytała patrząc na mnie niewinnym wzrokiem, albo jej zdolności aktorskie poprawiły się od czasu spotkania przy przepaści, albo wtedy udawała, mała jędza. Ależ nie, wszystko w jak najlepszym porządku – odpowiedziałam równie pogodnym i miłym głosem, zgrzytając w duch zębami. Trzeba będzie podając radykalne środki, to co do tej pory było przyjemną zabawą, bardzo szybko mogło okazać się kłopotliwe. Jak najszybciej musiałam uwolnić się od ich towarzystwa.

***

Ajera uśmiechnęła się paskudnie, gdy tylko znachorka odwróciła się do niej plecami. Zapewne znów planowała ulotnienie się w sobie wiadomy sposób, uzmysłowienie, że nie obudziła się pierwsza dość skutecznie popsuło jej plany. Ajera się skrzywiła, zdecydowanie nie podobała się jej sama świadomość, że wraz z Ruanem są coś winni zielarce. Ta była dość nieprzyjemną i uciążliwą osobą z samego charakteru, a zmuszenie jej do przebywania w towarzystwie osób, które chciała wszelkimi sposobami opuścić jeszcze pogarszało jej zachowanie.
Ciężko ją było rozgryźć, z jednej strony była wredna, złośliwa i nieprzyjemna. Jednak w sytuacjach kryzysowych można było na nią liczyć, na pewno posiadała dużą wiedzę uzdrowicielską. A wczoraj dowiodła, że kryje w sobie jeszcze inne niespodzianki. Wyglądała dość niepozornie – niska, ciut przy kości, dość przeciętnej, wręcz myszowatej urody. Brązowe włosy i szare oczy. Ubrana bardzo praktycznie, w porządne, ale już zużyte ubrania.
Wzruszyła ramionami staniem w miejscu i myśleniem, w żaden sposób nie zmieni sytuacji. Zaburczało jej w brzuchu, najwyższy czas coś zjeść.

***

Śniadanie zjedliśmy w bardzo wymownej ciszy. Po posiłku, uformowałam swoje rzeczy w praktyczny tobołek i zdecydowałam się przeprowadzić z upierdliwą parą poważna rozmowę. Zajęta własnymi myślami nie zwracałam uwagi, na to co robią. Toteż, gdy zakończyłam pakowanie z pewnym zaskoczeniem stwierdziłam, że siedzą przy ognisku i wpatrują się we mnie. Oboje. Zaniepokojona w naprędce przypomniałam sobie zdarzenia, wczorajszego wieczoru. Nie, nie wydarzyło się nic co mogłoby zdradzić moja prawdziwą tożsamość. Uspokojona, ruszyłam w ich kierunku.
Chciałabym – zaczęłam mówić, w tym momencie popełniłam błąd i spojrzałam w oczy Ruana. Skamieniałam. Jego wzrok zahipnotyzował mnie, nie mogła się uwolnić od spojrzenia czarnych tęczówek.
Ruan uśmiechnął się smutno, tak łatwo było zdobyć władzę nad ludźmi, nawet Ajera dawała się złapać na tę starą sztuczkę. Kiedyś każde nawet najmłodsze dziecko wiedziało, że nie należy patrzeć smokowi prosto w oczy. Dawało to władzę nad patrzącym, nie mógł się on wykonać żadnego ruchu dopóki smok pierwszy nie przerwał kontaktu.
Szlag, szlag – klęłam, dać się złapać na ten stary trik. Zbyt długo przebywałam wśród ludzi. Uśmiechnęłam się krzywo w duszy, ten wątpliwy uśmiech natychmiast zblakł i zniknął, gdy tylko usłyszałam co plecie czarodziejka. A mówiła rzeczy nadzwyczaj ciekawe.
Oboje – powiedziała – ja i mój partner uznajemy, że jesteśmy twoimi Dłużnikami. W związku z tym naszym zamiarem jest związanie się z tobą składając Przysięgę.
Na sam dźwięk słowa Dłużnik moja determinacja wzrosła wielokrotnie, zaczęłam walczyć o wyrwanie się z pod wpływu zaklęcia. Nie, nie, nie! Tylko nie to. Wszystko popsujecie. Złamanie czaru zajęło mi tyle co mrugnięcie okiem. Wystarczyło, nim otworzyłam usta było już za późno.
Oboje przyklękli na jedno kolano, lewą rękę unieśli do serca. Była to bardzo stara tradycja. Przysięga bez słów, wyrażona postawą. Oznaczała akceptację honorowego zachowania drugiej osoby, co w przypadku tej pary idiotów bardzo skomplikowało sytuację.
Ogłupiały smok wpatrywał się we mnie jakby zobaczył ducha. To, to niemożliwe – wyjąkała czarodziejka – nikt nigdy nie wyrwał się spod smoczej hipnozy. Pełen pogardy wzrok zielarki zamknął jej usta. Ruan wreszcie oprzytomniał. Ona ma rację – jego głos był zdecydowany, złamanie zaklęcia jest ... – poprawił się pełnym gniewu głosem - było niemożliwe. Kim jesteś? – w tych dwóch słowach zawarł nie tylko całe swoje zaskoczenie, ale i strach. Przygryzł wargę, miał złe przeczucia.
Prychnęłam – gdyby wasza dwójka przez chwilę ruszyła głową, zamiast zachowywać się jak wielkoduszni kretyni, teraz nie miałabym problemu – zacisnęłam ręce w pięści.

***

W głosie znachorki pojawił się ton, którego nikt się nie spodziewał, władcze nutki. Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę co zrobiliście – słychać było, że aż gotuje się ze złości. Ponownie wbiła wzrok w oczy smoka. Ten zaskoczony wpatrywał się w te same szare oczy co zaledwie chwilę temu. Ich wygląd, jej wygląd się nie zmienił. Ale atmosfera jaka ją otaczała. Teraz biła od niej moc i zdecydowanie, czuło się, że jest to ktoś przyzwyczajony do rozkazywania. Nagle zapragnął wstać i odsunąć się od tej przerażającej istoty. Napiął mięśnie i ku swojemu przerażeniu stwierdził, że nie może się ruszyć.
Nawet nie próbuj, nie będziecie w stanie wykonać żadnego ruchu dopóki wam nie pozwolę – jej głos ociekał jadem. Ty – wskazała na niego palcem - prawdopodobnie zdajesz sobie sprawę co oznacza ta poza, ale ona – nawet nie odwróciła od niego wzroku, ale samo słowo zdawało się wskazywać na Ajerę – nie jest w stanie. A mimo to wciągnąłeś ja w cały wymysł. To.. to dziecko jest nieświadome..
Dość – nie wiadomo skąd czarodziejka znalazła dość sił, aby wydać ten okrzyk – Jak.. Jak śmiesz nas obrażać? Co daje ci prawo do sugerowania podobnych niedorzeczności? Sama jesteś człowiekiem. Jako czarodziejka jestem starsza od ciebie, jak, więc śmiesz nazywać mnie dzieckiem?!
Na twarzy Rieny na chwilę pojawił się wyraz zadumy, a spokojny głos z jakiegoś powodu zabrzmiał dużo groźniej niż ten pełen złości. Cóż najwyraźniej nie słuchaliście mnie wczoraj dość uważnie. Nawet raz nie powiedziałam, że jestem istotą ludzką. Udawałam jedynie człowieka, ale nigdy nie powiedziałam, że nim jestem. Gdybyście mnie spytali, wyjaśniłabym sytuację, ale większość istot inteligentnych wierzy tylko w to co może zobaczyć na własne oczy. Założyliście, więc że skoro zachowuje się jak człowiek, wyglądam i mówię to muszę nim być. Łatwo się pomylić – szyderstwo zawarte w tych słowach smagnęło ich jak bicz.
Dziecko – wyraźnie smakowała to słowo przez chwilę – nie masz najmniejszego pojęcia co implikuje ten ukłon. Jakie nakłada na ciebie zobowiązania? Nie możesz mieć z prostego powodu, zasady z nim związane są starsze niż cały rodzaj ludzki. One obowiązywały bogów, więc jak ci się wydaje? Możesz się do nich porównywać. Zaskoczona dziewczyna milczała, ale zielarka nie zwróciła na to uwagi pochłonięta wspominaniem przyszłości.
Wieki temu ustanowiono zbiór zasad i przykazań – kontynuowała – na którego straży stoi sama Natura, Jeśli w jakiś sposób się w niego zaplączesz, nawet przez pomyłkę, i tak zostaniesz zmuszona do poniesienia konsekwencji. W tym wypadku dość nieciekawych. Widzisz – jej wzrok świadczył, że wróciła już do rzeczywistości. Był bardzo przenikliwy – normalnie ta poza oznacza, że uznajecie swój Dług wobec mnie. Co pierwotnie mieliście na myśli, ale są do nie dodatkowe warunki. Mianowicie, jeśli istota wobec, której ją zastosujecie jest od składających Przysięgę dużo silniejsza, zmienia się ona w hołd oznaczający zgodę na Służbę. – uśmiech, który z tymi słowami wpłynął na jej usta, był zimny.
Zarówno smok, jak i czarodziejka skamienieli. Ponownie Ruan pierwszy doszedł do siebie. To niemożliwe – wycharczał - jedyną rasą na tym świecie, która jest silniejsza od smoków są.. Musiałabyś być.. - zabrakło mu słów. Usherem – Ajera dokończyła głuchym głosem, z niedowierzaniem spoglądając na istotę, która w każdym calu była zaprzeczeniem tej rasy.
Zabawne, prawda? – jej uśmiech stał się lodowaty – tyle czasu ukrywaliście, aby na sam koniec z własnej woli przystąpić do mnie na Służbę.

palosz : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz